Spadkobiercy Chucka Berry’ego i korzennego rock’n’rolla wreszcie powrócili z nowym albumem. Po 7 latach od ostatniego premierowego materiału ukazało się czwarte dzieło duetu Hughes-Homme pod nazwą „Zipper Down”.
Eagles of Death Metal rozbłysło niczym kometa na rockowym niebie swoją doskonałą płytą „Peace, Love, Death Metal”. Od tego czasu minęło jednak 11 lat i momentami wydawało się, że zespół zmierza w otchłań – poprzednie 2 albumy miały swoje momenty i przebojowe single, lecz nie były tak równe jak debiut. Być może było to związane ze zniżką kompozytorskiej formy Jesse Hughesa, a może z odkrywaniem nowych, coraz bardziej psychodelicznych obszarów przez Josha Homme’a.
Szczerze mówiąc, jako fan grupy od początku jej działalności i uczestnik legendarnego koncertu w warszawskiej Stodole gdzie kapela grała jako support Queens of the Stone Age, byłem zaniepokojony, że przez długi czas płyta zapowiadana była jedynie utworem ‘Complexity’, znanym wcześniej z solowego albumu Hughesa, „Honkey Kong”, wydanego pod szyldem Boots Electric. Pomimo, że kawałek wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie, nie bardzo było wiadomo czego oczekiwać po całym albumie.
Na szczęście po pierwszym przesłuchaniu obawy ustały – otrzymałem to, na co czekałem wiele lat i to, w czym samemu zespołowi najbardziej do twarzy – po prostu dobry, przebojowy, imprezowy rock’n’roll bez zbędnych odjazdów i kombinowania. Co prawda gdzieniegdzie odzywają się typowe zagrywki i zaśpiewy przypominające, że projekt ten tworzy także frontman QOTSA, ale generalnie panowie postarali się, by było prosto i czadowo.
Na sam początek otrzymujemy dobrze znane i wspomniane ‘Complexity’. Drugi utwór ‘Silverlake’ jest jednym z tych bardziej naznaczonych obecnością Homme’a, gdzie zdecydowanie wyszedł na chwilę z roli perkusisty i zagrał również na gitarze w swój charakterystyczny sposób. ‘Got a Woman’ to typowy, szybki rock’n’roll przypominający czasy debiutu, szczególnie poprzez klaskanie i chórki w refrenie. To wszystko trwa niespełna 2 minuty, jednak pod koniec albumu motyw pojawia się jeszcze na chwilę pod tytułem ‘Got a Woman (Slight Return)’. Chwilę wytchnienia przynosi utrzymane w średnim tempie, lecz także z rockowym pazurem ‘I Love You All The Time’. ‘Oh Girl’ dzięki riffowi i brzmieniu może natomiast przywodzić skojarzenia z supergrupą Them Crooked Vultures. Jesse Hughes stoi na szczęście na straży i temperuje psychodeliczne zapędy swojego kolegi proponując prosty, przebojowy refren. ‘Skin-Tight Boogie’ atakuje z kolei wyrazistym przesterowanym basem spod znaku queensowego ‘You Can’t Quit Me Baby’.
https://www.youtube.com/watch?v=Aq6LSpeuKFQ
Klasyczne rockowe dźwięki płyną z głośników przez niespełna 35 minut. Trochę krótko, jak na 7 letnią przerwę pomiędzy albumami, ale oceniając sam materiał, jest w nim zawarte tyle energii, że ten czas wystarczy na to, by porządnie się rozkręcić, odkryć w sobie pokłady testosteronu i wyjść na imprezę podrywać dziewczyny. Doskonała okazja nastąpi już 28 listopada, kiedy to zespół zagra w katowickim Mega Clubie. Czuję, że będzie to jeden z najbardziej energetycznych koncertów tego roku.
Więcej o tym wydarzeniu możecie przeczytać tutaj.
2. Silverlake (K.S.O.F.M.)
3. Got A Woman
4. I Love You All The Time
5. Oh Girl
6. Got The Power
7. Skin-Tight Boogie
8. Got A Woman (slight return)
9. The Deuce
10. Save A Prayer
11. The Reverend
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- Pierwsze Wrażenie7
- Instrumentarium7
- Wokal7
- Brzmienie7
- Repeat Mode8