Przyszła pora na dziewiątą odsłonę naszego cyklu „Playlista DeathMagnetic.pl”. W moim zestawieniu zapewne nie znajdziecie żadnych prawdziwych rarytasów i undergroundu, ale postarałem się odkopać niektóre zapomniane zespoły i albumy, które nigdy w Polsce nie cieszyły się popularnością. Wyjątkiem jest kobiecy duet z Niemiec, ale o nim za chwilę. Zanim zapoznacie się z moją listą proponuję sprawdzić zestawienia Macieja, Piotra, Michała, Mate’a, Potwora, Jędrka, Karoliny oraz Joanny.
Jeśli Wy też chcecie podzielić się z nami swoimi playlistami, piszcie śmiało na naszego maila!
1. The Oath – Black Rainbow (z albumu „The Oath”)
O niemieckiej formacji dowiedziałem się przypadkiem, gdyż polecił mi ją kumpel. Mimo, że ich debiutancki album znam od kilku tygodni, to śmiało mogę stwierdzić, że to jedna z najlepszych pozycji 2014 roku.To oczywiście żadne odkrywcze granie, ale bardzo przyjemne, gdyż łączy najlepsze elementy hard’n’heavy z hipnotyzującym śpiewem wokalistki (jednym z najlepszych damskich na metalowej scenie). Wydawnictwo jest bardzo równe, ale szczególnie spodobał mi się utwór 'Black Rainbow’. Słuchając go miałem wrażenie, że leci któryś z klasyków napisany …przez Mantasa (Venom) lub duet Shermann/Denner (Mercyful Fate). To chyba dobre skojarzenie, nieprawdaż? Riffy mają w sobie ten brud, który był charakterystyczny dla zespołów z lat 80. Wielka szkoda, że grupa istniała niecały rok i niedługo po publikacji „The Oath” się rozpadła. Na pocieszenie dodam, że wokalistka aktualnie występuje w zespole o oryginalnej nazwie Lucifer.
2. Heathen – Undone (z albumu „The Evolution Of Chaos”)
Heathen to bardzo pechowy zespół. Grupa powstała w latach 80 z inicjatywy Lee Altusa (Exodus) w Bay Area, jednak nigdy nie odniosła należytego uznania. Przyczyną tego były m.in. ciągłe rotacje w składzie, co poskutkowało wydaniem jedynie trzech albumów studyjnych. Wielka szkoda, gdyż ich kompozycje wcale nie odstają od materiału kolegów z Metalliki czy Exodus. Warto jednak pamiętać, że jak uderzą, to zawsze na wysokim poziomie. Ostatni krążek pt. „The Evolution Of Chaos” ukazał się w 2009 roku i doskonale pokazuje jak powinien brzmieć dobry thrashmetal w nowoczesnym wydaniu. Na szczególne wyróżnienie zasługuje duet gitarowy Kragen Lum-Lee Altus, którego melodyjne solówki pozostają na długo w głowie i świetnie uzupełniają kawałki, w których czuć ducha NWOBHM. Obu gitarzystów miałem przyjemność zobaczyć na scenie podczas koncertu Exodus w Warszawie (15.06.2015) i wywarli na mnie ogromne wrażenie. Mam nadzieję, że będzie mi dane posłuchać czwartego wydawnictwa amerykańskiej formacji. Metallica i Megadeth mają na czym się wzorować przy tworzeniu swoich albumów.
https://www.youtube.com/watch?v=tHYiYFefTsU
3. Superjoint Ritual – Never To Sit or Stand Again (z albumu „A Lethal Dose Of American Hatred”)
Bardzo się ucieszyłem usłyszawszy informację, że reaktywowany Superjoint wyrusza w trasę koncertową. Moje zadowolenie zwiększyło się dwukrotnie, gdy dowiedziałem się, że grupa pracuje nad nowym materiałem. Od dawna uważałem, że Philip Anselmo powinien darować sobie tworzenie stu przeciętnych projektów (Arson Anthem, Christ Inversion), tylko zająć się prowadzeniem kilku najlepszych. Moim zdaniem Superjoint miał ogromny potencjał i marzenie o reaktywacji wreszcie się spełniło. Z tej okazji odświeżyłem sobie ich dyskografię, stąd także umieszczenie supergrupy na mojej playliście. Miałem olbrzymi problem z doborem kawałka, gdyż wszystkie są cholernie równe. Ostatecznie zdecydowałem się na 'Never To Sit or Stand Again’, który „kupił” mnie swoim zwolnieniem (1:40). To właśnie zmiany tempa są tym, co u południowych hardcore’owców lubię najbardziej. Swoją drogą uważam, że na albumie „A Lethal Dose of American Hatred” Anselmo był u szczytu swoich możliwości wokalnych. Jego śpiew był dojrzały i bardzo swobodnie balansował pomiędzy niskim growlem a diabelskimi screamami. Takiego Phila lubimy najbardziej!
4. Voivod – The Getaway (z albumu „Katorz”)
Ta ostatnia propozycja przeniesie Was w kosmos. „Katorz” jest bardzo niedocenianym albumem, czego do końca nie rozumiem. Materiał, który znajduje się na nim jest bardzo oryginalny, a wydawnictwo jest jednym z moich ulubionych kanadyjskiej formacji. Krążek jest bardzo nietypowy, gdyż ukazał się niedługo po śmierci Denisa „Piggiego” D’Amoura. Wszystkie kompozycje są jego autorstwa, a grupa dograła jedynie resztę instrumentów do gitarowych ścieżek pozostawionych na komputerze Denisa. Gitary oczywiście są na pierwszym planie, ale ciężko nie zwrócić uwagi na pokręconą sekcję rytmiczną, którą steruje Jason Newsted (znany wcześniej z Metalliki). Prawdopodobnie także jego sprawą jest krystaliczne brzmienie „Katorz”. Szczególnie godny polecenia jest singlowy utwór „The Getaway”, który łączy drapieżność z chwytliwością.