W kolejnym odcinku koncertowych maniaków przedstawiamy Wam postać polskiego koncertowego wariata – Fausta. Kolejna ciekawa osobistość, która w pogoni za swoimi ulubionymi kapelami zrobi naprawdę sporo, aby się z nimi spotkać! Z Piotrem rozmawialiśmy już jakiś czas temu, bo w 2017 roku, ale wciąż historie, które ma do opowiedzenia, robią niesamowite wrażenie!
Cześć Piotr. Kim jesteś, przedstaw się krótko naszym czytelnikom.
Na wstępie chciałem podziękować redakcji DeathMagnetic, za skontaktowanie się właśnie ze mną, gdyż miano „maniaka koncertowego” powinno być przyznane osobie co najmniej jedną czy dwie dekady starszą. To, kogo spotkałem, i co usłyszałem oraz widziałem jest zaledwie ułamkiem względem osób, które były bieżącymi obserwatorami i uczestnikami tego, jak w Polsce rodziła się cała scena metalowa.
O mnie :
- Imię apostoła straconego na odwróconym krzyżu.
- Rówieśnik albumów Hirax – „Hate, Fear & Power”, Nuclear Assault – „Game Over” czy Turbo – „Kawaleria Szatana”.
- Wagowo – Heavy Metal, gatunkowo – Thrash Metal.
- Uzależniony od muzyki, koncertów, fotografii, sztuki i kolekcjonerstwa.
- Emeryturę wyrabiałem głównie w sklepach muzycznych pośród biletów, koszulek, naszywek i książek.
OK. Sięgnij na chwilkę pamięcią wstecz i powiedz nam, które z koncertów zapadły Ci w pamięci najbardziej? Pamiętasz może jakieś fajne sytuacje, w których miałeś okazję uczestniczyć? Jak w ogóle zaczęła się Twoja koncertowa pasja?
Wszystko zaczęło się w 1999 roku. Za zaoszczędzone miedziaki kupiłem pierwsze kasety Metalliki, Iron Maiden, Black Sabbath, Helloween czy Grave Digger, a z polskich zespołów wybór padł na KAT i TSA. Kolejnych tytułów już nie pamiętam. Głód muzyki i chęć poznania była przeogromna, a hasła „komputer” i „internet” nie istniały w mojej świadomości. Były za to komisy muzyczne, pchle targi, stanowiska odsłuchowe w sklepach muzycznych i nieuchronnie kończące swój żywot – kioski z kasetami. Decyzja o wyborze akurat tego nośnika była oczywista : mały, poręczny, dostępny i przede wszystkim : tani. Czas na kompakty i winyle przyszedł później, choć te ostatnie pojawiły się i tak dość wcześnie, jako że nie mogłem mieć plakatów na ścianach i pierwsze egzemplarze traktowałem jako „nie-święte obrazki”.
Pomiędzy tymi oryginalnymi kasetami było też oczywiście sporo przegrywanych. Moją pierwszą ofiarą „tape-tradingu” (wtedy nie miałem pojęcia, że tak to się nazywa) była dziewczyna z równoległej klasy w gimnazjum, która bardzo mi się podobała. Uganiałem się za nią przez 3 lata, i nie wiedzieć czemu – nic z tego nie wyszło. „Wiedzieć” wyszło na jaw dopiero kilka dobrych lat później, gdy ją spotkałem na przystanku. Ja w koszulce KATa – „Oddech Wymarłych Światów” (z przodu powieszony zdechlak i latające trumny, a z tyłu wielki, czerwony pentagram), a ona w… habicie. Pierwsza wymiana zdań brzmiała : „O kurwa! Anita!” – „Piotr! Słownictwo!”. Szczękę z ziemi zebrałem dopiero na pętli autobusowej, ale przynajmniej dostałem odpowiedź na pytanie „Dlaczego?”. Historia rodem z telenoweli.
Pierwszy koncert? Poboczny projekt Romka Kostrzewskiego i Krzyśka Oseta z KAT, czyli Alkatraz, było to chyba 22 czerwca 2002 roku, a bilet kosztował jakieś 20 czy 22 złote.
JOHN CONELLY (Nuclear Assault) – „W 3 słowach : normalny, słowny, zabawny.”
Pamiętam ponad dwugodzinną obsuwę, bo zaplanowany support nie mógł dojechać.
Czas pokazał, że była to pierwsza i ostatnia trasa tego zespołu, a ich dyskografia zaczęła się i skończyła na albumie „Error”. Zespół występował wtedy w składzie: Kostrzewski, Oset, chyba Irek Loth na garach i niestety nieżyjący już Valdi Moder na gitarze. Dla nastoletniego podrostka było to nie lada przeżycie. Niesamowita atmosfera. Mały, duszny klub, pot skraplający się na suficie, siarka w powietrzu i bielizna latająca na scenę. Wspólnie bawiąca się publika. Coś pięknego. Po koncercie ciuchy miałem tak mokre, jakbym wpadł do Wisły. Całe szczęście – bilet ocalał, przesiąknięty potem, odlepiony z tylnej kieszeni jeansów.
Kiedyś skrupulatnie notowałem na kartkach, gdzie, kiedy i jaki koncert zobaczyłem. Później przestałem, nie chciało mi się. Trochę żałuję, teraz ciężko jest sobie przypomnieć ich chronologię, ale wtedy internet przychodzi z pomocą. Może kiedyś znów usiądę do odtworzenia tej listy? Z roku na rok zobaczonych zespołów przybywało, wpierw kilka, potem kilkanaście, kilkadziesiąt rocznie, a w chwili obecnej zebrała by się lista z kilkuset koncertami.
Najbardziej pamiętnymi gigami były na pewno wspomniany Alkatraz, występy KATA w starym składzie w okolicach 2002-2004 roku – staniki i majtki latające na scenę, ręcznie malowane flagi, jedność wśród publiki, chólalnie odśpiewywane teksty. „Metal i Piekło”, piękno ulotnych chwil nie do odtworzenia.
W 2011 roku Hirax na swoim pierwszym koncercie w Polsce bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę jak chodzi o koncert klubowy. Takiej szczerości, energii i pierdolnięcia nie widziałem przez lata. Zero gwiazdorstwa, liczyła się tylko wspólna zabawa i muzyka. Nic więcej. Przemielili wtedy scenę w wiór, nastąpiła niesamowita chemia pomiędzy zespołem a publiką. Jedność. 666 % thrash metalu. (Biedne było Death Angel, które musiało występować po nich, choć bardzo się starali. Sodom… Dobrze że byli nieobecni, bo by grali dla samych zwłok).
Bardzo dobrze też wspominam występy Tankard – pełny luz, zajebista zabawa no i oczywiście pełno piwa. Nuclear Assault – jeden w sandałach (John), drugi na bosaka (Eric), trzeci bez koszulki (Danny), a czwarty z ostrym przeziębieniem (Glenn), a dali taki muzyczny wpierdol, że banan z ryja nie schodził. D.R.I. – ich koncerty to definicja „crossover” na żywo. Suicidal Tendencies – polecam nawodnić organizm dużą ilością Pepsi przed ich wejściem na (nomen omen) deski, bo potem zaczyna się jazda bez trzymanki na wciśniętym gazie. Metal Church – heavy, speed, thrash, nazywajcie sobie jak chcecie, przesympatyczni ludzie a na żywo klasa, klasa i jeszcze raz klasa, podobnie z Flotsam & Jetsam. Na wspomnienie zasługuje też Mortal Sin (którego niestety już na żywo nie zobaczymy). Ostatnio widziany Razor pokazał że potrafią nadal bezbłędnie odegrać swoje, ostre riffy, które Bob polewa krwistymi wokalami. Possessed trzymają mocno klucze do Piekielnych Bram, Obituary to deathmetalowa bestia, która robi sobie z konkurencji wykałaczki do wydłubywania resztek mięsa. Na polskiej scenie deathowej natomiast, „rurki z kremem” rozgniatał Generał z Vader – tylko było to minimum 10 lat temu. I za to zdanie dostanę pogróżki, ale : rosyjska Aria zagrała lepszy koncert od pewnego zespołu z Wielkiej Brytanii. Genialny był ostatni koncert Turbo, zagrany w kwartecie, a miałem okazję widzieć zespół na przestrzeni kilkunastu lat w różnych składach i na różnych scenach. TSA na żywo to klasa sama w sobie, byłem na jednym ich słabym koncercie z kilkunastu zobaczonych. Z polskiego poziemia na pewno bym dodał Prosecutor, Markiz De Sade i Hellias z Foremanem za mikrofonem, można trochę narzekać na resztę zespołu, ale nie na niego.
WOJCIECH HOFFMANN – „Są ludzie, którzy powinni żyć wiecznie”
Z tego co usłyszeliśmy możemy sobie tylko wyobrazić, na ilu koncertach w swoim życiu byłeś i w ilu polskich klubach się już bawiłeś. Nie masz już tego trochę dość?
Wiadomość od Was w sprawie wywiadu odebrałem tuż po powrocie z … gigu, więc niech to będzie częściową odpowiedzią na Wasze pytanie. Koncerty to nadal moje środowisko naturalne, nierozerwalna część mojego życia, oderwanie się od szarej rzeczywistości. Na koncertach czy festiwalach wyrzucam z siebie wszystkie negatywne emocje, jednocześnie czerpiąc masę pozytywnych ze sceny, od zespołu.
Oczywiście, zdarzały się momenty w których zadawałem sobie pytania typu : „Po cholerę idę 15-sty raz na TSA, nie lepiej kupić sobie nowego winyla?”, „Pierdolę! Ostatni raz kwitnę na tym dworcu!” czy „Po co ja jadę 6-ty raz na Hirax i to do Niemiec ?!”. Ale gdy już znajduję się pod sceną czy spotykam z danym muzykiem lub zespołem – wszelkie obawy i wątpliwości momentalnie znikają. Takie chwilowe przed i po-koncertowe zachwianie czy niepewność to już chyba naturalny element tej zabawy.
Nie lubię określenia „idol”, brzydzi mnie słowo „gwiazda”, wypisałem się dawno z wyścigu szczurów o to, kto-kogo spotka. To nie jest mój cel!
„Idolami” zazwyczaj bywają Ci najwięksi, pokroju Iron Maiden czy Metallica, które to przestały być zespołami, a stały się instytucjami i maszynkami do robienia pieniędzy. Stracili kontakt z rzeczywistością, a popularność ich zabija, bo nie mogą nawet kupić spokojnie bułki w sklepie. Ich sława to samookaleczenie. Pół biedy, jeżeli kapela reprezentuje wysoki poziom sceniczny, gorzej, jeżeli jest to już tylko odcinanie kuponów.
Lubisz spotykać swoich idoli face to face, czy może w ogóle Ci na tym nie zależy? Znamy kilku takich, którzy traktują gwiazdy sceny jak swoich bogów i dadzą się za spotkanie z nimi pokroić na kawałki.
Nie mam idoli, chcę poznać człowieka, stojącego za albumami, na których się wychowałem, których słucham do dziś. Uścisnąć dłoń osoby, spod palców której wyszły dźwięki, które ukształtowały moją wrażliwość muzyczną. Dotarcie do źródła, z którego czerpałem. To jest dla mnie najważniejsze.
Oczywiście, miłym dodatkiem jest zawsze uwiecznienie spotkania na wspólnej fotografii, autograf na płycie winylowej czy kostka gitarowa do kolekcji.
Czyli co, raczej nie spotykałeś się z wieloma muzykami, czy po prostu jesteś skromny?
Obecnie, próba wymienienia wszystkich muzyków, z jakich spotkałem to karkołomne zadanie, wręcz niemożliwe. Niestety, przez te 18 lat część zdjęć, biletów czy zapisków poginęła, a o części wręcz pamiętać nie chcę. Tym razem pozwolę sobie na pominięcie nazwisk i wymienienie samych zespołów, oraz ograniczenie się do tych najbardziej rozpoznawalnych i mi najbliższych :
Heavy / Power / Hard / Doom : Accept, Aria, Blaze Bayley, Candlemass, Paul DiAnno, Girlschool, Helloween, Iron Maiden, King Diamond, Manilla Road, Motorhead, Raven, Running Wild, Satan, Saxon, Scorpions, U.D.O., Uriah Heep, W.A.S.P. …
Thrash : Annihilator, Artillery, Assassin, Darkness, Death Angel, D.R.I. Exodus, Flotsam & Jetsam, Heathen, Hirax, Hobbs, Holy Moses, Mekong Delta, Messiah, Metal Church, Mortal Sin, Necronomicon, Nuclear Asault, Onslaught, Overkill, Ratos De Porao, Razor, Sacred Reich, Sanctuary, Sepultura, S.D.I., Slayer, S.O.D., Sodom, Suicidal Tendencies, Tankard, Testament, Voivod …
Death / Black : Belphegor, Celtic Frost, Death, Entombed, Exhumed, Gorguts, Immolation, Incantation, Krisiun, Napalm Death, Obituary, Possessed, Rotting Christ, Venom …
HC / Punk : Agnostic Front, Crude S.S., Discharge, Exploited, G.B.H., Infest …
Nowa Fala : Bonded By Blood, Enforcer, Evil Invaders, Exarsis, Havok, Municipal Waste, Negligence, Skull Fist, Steelwing, Suicidal Angels, Toxic Holocaust, Woslom,Violator …
Polskie : Acid Drinkers, Alastor, Hellias, KAT, Kreon, Markiz De Sade, Monstrum, Prosecutor, Stos, TSA, Turbo, Wolf Spider, Vader, VooDoo …
O cholera… W sumie, to nie wiemy co powiedzieć… Co w tych spotkaniach było szczególnego albo inaczej – z kim chciałeś się spotkać i było to trudne?
Same spotkania nie należały do najtrudniejszych, ale na pewno najwięcej lat upłynęło, zanim udało mi się z nimi spotkać, odkąd poznałem ich muzykę. Mam tu na myśli Steve’a Harrisa z Iron Maiden, Dave’a Lombardo ze Slayer i Toma G. Warriora z Celtic Frost.
Spotkanie ze Steve’m było ustalone, choć w momencie stanięcia ramię w ramię czułem jak ciśnienie robi ostre pogo pod czaszką, a w gębie mam kapcia. Lombardo – to była chyba wygrana na ruletce, człowiek który raczej stroni od tłumu, tuż po koncercie Suicidal Tendencies wyszedł do ludzi. Nie mam pojęcia, co mu wtedy odbiło, może udzieliła mu się fantastyczna klubowa atmosfera, w odróżnieniu od stadionu, gdzie wszyscy są opadająco-wznoszącą masą kudłato-pomarańczowych piłeczek ping-pongowych? Tom jest mroczny, natchniony i niepokojący, jak postacie z okładek Celtic Frost czy Triptykon, autorstwa HR Gigera. Po odegranej sztuce poświęca chwilę na spotkanie, chętnie odpowiada na ciekawe pytania, rozdaje autografy, z jednnym wyjątkiem – „Cold Lake” – tą płytę sygnuje wyjątkowo czułym „ABOMINATION!!!”.
Krzyż Zasługi za bycie naczelnym złamasem i gwiazdorem niemieckiej sceny przypada bezapelacyjnie Wujkowi Tomowi z Sodom. (I w tym momencie młodsze kuce zaczynają na mnie ostrzyć siekiery). To, że ktoś napisał albumy „Persecution Mania” czy „Agent Orange” nie wyklucza go, z bycia bucem. Bo nie dość że trzeba było czekać i stać do niego jak z audiencją do Matki Boskiej Sodomickiej, to jeszcze nie dotrzymał danego mi słowa – a tego kurwa nienawidzę! Pierwszy i ostatni raz w tego typu spotkaniu uczestniczyłem.
Podobną nagrodę, dla przedstawiciela polskiej sceny metalowej odebrał by z pewnością wokalista Ceti, ex-Turbo, ex-Non Iron, ex-Panzer-X, ex-Wieko, ex-Pokemon, ex-McDonalds, pseudonim „Kupa”. Warunki głosowe ma niesamowite, nagrał świetne wokale na kultowych obecnie płytach, ale takiego Mr. Ból Dupy to świat nie widział. Płacze że nie jest rozpoznawalny jak David Coverdale, ale nic z tym nie robi. Chciałby, żeby to Megadeth supportowało jego zespół, ale … nic z tym nie robi. Chce być wielbiony, ale ciężko mu ruszyć zad z backstage’u, więc czego on oczekuje ?
KATON W. DE PENA – „Cytując samego Katona, to mój „Metal Brother”
A które spotkanie było dla Ciebie najcenniejsze?
Najcenniej$$$ze dopiero nastąpi, bo zabulę za nie ponad 360 złotych, by spotkać się po koncercie, na 5 minut z Testament i móc łaskawie otrzymać jakieś 2 podpisy, 1 zdjęcie i tandetny gadżet. A tak na poważnie, to gardzę tym gównem, jakim jest płatne spotkanie. Wiadomo że muzycy będą dla Ciebie mili – bo zapłaciłeś, dadzą autograf – bo zapłaciłeś, więc jak wtedy poznać, jacy naprawdę są? Nie wiem co bardziej w tym wszystkim śmierdzi: fałsz, obłuda, czy mamona?
Bezcenne chwile spędziłem przed laty w towarzystwie Kostrzewskiego. Jego zdania splatały się z dymem papierosowym, którym był spowity, a wypowiedzi były tak pięknie ubrane w słowa, że słuchało się ich jak kolejnych liryków. Dla mnie, jako małolata było to przeżycie wręcz duchowe.
Pojechałem kiedyś do Bochni, w ciemno, odszukać … Marka Piekarczyka. Po kilku godzinach się udało. Marek ugościł mnie w swoich progach. To człowiek niesamowicie ciepły, sympatyczny, i używający zupełnie innego języka od Romana, prostego ale trafiającego w sedno. Widzieliśmy się do tej pory wielokrotnie, jego rady zawsze zapisywały się mocno w pamięci i pomagały w różnych chwilach.
Nie mogę zapomnieć o Wojtku Hoffmannie. Człowiek – dusza. Niewielu jest tak dobrych ludzi i zarazem tak utalentowanych. Potrafił mi oddać swoje ostatnie piórko do gitary (gdy byłem pierwszy raz na koncercie Turbo, kilkanaście lat temu). W zeszłym roku, oświadczyłem się, na ich koncercie, na scenie i zostało nam odegrane „100 lat”. Czy muszę coś jeszcze dodawać ? Jeden z moich najważniejszych i najpiękniejszych dni w życiu. Wojtek, Bogusz, Tomek i Mariusz są dla mnie jak rodzina.
Katon z Hirax to mój „heavy metal brother”. Obydwoje żyjemy muzyką, kolekcjonujemy winyle, jeździmy na koncerty, i mamy swój wspólny język – heavy metal. Ponadto, jego osoba inspiruje mnie do jeszcze mocniejszego dążenia do celu – nie było łatwo walczyć o przetrwanie i swoją pozycję na scenie w latach osiemdziesiątych tym bardziej, jeżeli było się afroamerykaninem. W tym względzie jego postawa to wzór godny naśladowania.
Na wspomnienie zasługuje też Gerre z Tankard, przesympatyczny, pozytywny i zabawny facet (reszta zespołu również!). Całe Metal Church to świetni ludzie, w szczególności Mike i Kurdt. Oczywiście John z Nuclear Assault, zero gwiazdorstwa, słowny, normalny facet – bardzo go za to szanuję. Jeff z Possessed – diabeł na scenie, a prywatnie jeden z najmilszych ludzi jakich poznałem. D.R.I. – to grupa pozytywnych świrów, a Harald w szczególności (potrójnie pierdolnięty i pozytywny). Z resztą kto nie zna zdjęcia Hetfielda i Mustaine’a z kuflami w łapach, w koszulkach Venom i pryszczach na ryju, czy wspomnianego Jeffa z Possessed z „płonącym plusem” ? – Te KVLTowe zdjęcia, są właśnie jego autorstwa. To jego powinniście dorwać do tego wywiadu, a nie mnie!
Bryan z Manilla Road, Bracia Gallagher z Raven, Arnd i Lacky z Darkness, Mike z Razor, Jim z Sanctuary, Mark i Rob z Death Angel, Trevor i Donald z Obituary, Luc z Gorguts, Piotr z Hellias, cały Wolf Spider.
Jeszcze cały rosyjski Kruger, Craig z Tygers Of Pan Tang, Jay z Morbid Saint, Dank z Whiplash czy Pyton z Magnus, Giannis i Vanias z Amken, Klemen ze słoweńskiego Eruption – pomimo, że z tymi ostatnimi miałem tylko kontakt wirtualny, musiałem o nich wspomnieć.
O kimś na pewno zapomniałem, nie sposób mi wymienić wszystkich.
Zdradź nam swój sposób na spotkanie się z muzykami na żywo face to face. Jakieś magiczne sztuczki lub uniwersalny sposób?
Słowo „uniwersalny” pasuje mi do obecnej muzyki pop, w przypadku muzyków metalowych to nie działa. Są gigantycznym wężowiskiem odmiennych osobowości, o różnych zainteresowaniach i światopoglądzie.
Zazwyczaj spotykam się z nimi przed, lub po koncertach, w obrębie klubu. Zawsze warto wiedzieć, jak dany obiekt jest rozplanowany, mam tu na myśli wszystkie wejścia i rampy do rozładunku sprzętu. Sprawdzić stojące w pobliżu vany i autokary, można też porozmawiać z technicznym czy kierowcą. Czasem trzeba zaczekać na lotnisku lub w hotelu. No i przede wszystkim, mieć jak najwięcej informacji o samym muzyku, ale … tych nietypowych. (Kolejne pytanie o ulubioną markę gitar czy wzmacniaczy spotka się zapewne z normalną odpowiedzią, tylko takich konwersacji znany muzyk mógł już przerobić dziesiątki, setki, czy tysiące i nie będą niczym zaskakującym, nie zapiszą się w jego pamięci, zleją w jedną szarą bryłę). W tym momencie warto sięgnąć do autobiografii, książek o tematyce muzycznej i starych zinów – dla mnie to najlepsze źródło wiedzy i informacji, które chłonę z wielką przyjemnością. Chodzi o pozytywne zaskoczenie, wyróżnienie się, ciekawe pytanie. Rzeczy zrobione własnoręcznie, jak flaga, koszulka, maskotka, domowe wypieki (!!!) czy cokolwiek kreatywnego Wam przyjdzie do głowy – na pewno spotka sie z entuzjastyczną reakcją.
Kto jest obecnie na Twojej liście koniecznie do zobaczenia? Tzw. Must see?
Wolfgang Amadeusz Mozart, mówię tutaj absolutnie poważnie, choć mam nadzieję że trochę jeszcze (koncertów) minie, zanim spotkam się z nim po drugiej stronie. Dla mnie jest chyba największym geniuszem i szaleńcem muzycznym w dziejach ludzkości. Człowiek, bez którego obecna scena muzyczna wyglądała by zupełnie inaczej. Oczywiście doceniłem jego niesamowitą twórczość po latach, ale tak to już bywa, że niektóre rzeczy przychodzą z czasem. Chciałbym też uścisnać dłoń Lemmy’emu czy Hendrixowi. Naturalnie lista jest dużo dłuższa, ale te 3 postacie przychodzą mi na myśl jako pierwsze. Byli sobą, robili swoje, tacy pozostali. Niesamowicie charyzmatyczne i silne osobowości.
Natomiast z tych, których mam jeszcze szansę zobaczyć w bliższej niż dalszej przyszłości to zdecydowanie : Toxik, Morbid Saint, Whiplash, Demolition Hammer, Atrophy, Xentrix, Evildead, D.A.M., Iron Angel, Nasty Savage, Infernal Majesty, Exumer, Wehrmacht, Attomica, Exciter, Gama Bomb, Eruption (Słowenia), Kruger (Rosja), Master (Rosja), Kipelov (Rosja), Grim Reaper, Cirith Ungol, Danzig, Arakain, Pokolgep czy polski Dragon.
Czad, życzymy Ci w takim razie spełnienia dalszych koncertowych marzeń! Dzięki za ciekawe odpowiedzi i do zobaczenia gdzieś w tłumie na koncercie!