Koncertowi maniacy – to brzmi dumnie! Wracamy do Was z drugim odcinkiem naszego nowego cyklu. Jeśli myślicie, że byliście na wielu koncertach, widzieliście masę zespołów i złapaliście Pana Boga za nogi, to udowodnimy Wam, że jesteście w błędzie! O gigach porozmawiamy używając jako punkt odniesienia ich dziesiątki, a może nawet setki! Będzie o podróżach po całym świecie – o pogoni za idolami i przypadkowych, spontanicznych spotkaniach. Przede wszystkim zależy nam jednak na pokazaniu ludzkiego oblicza – i naszych maniaków, i gwiazd o których nam opowiedzieli. Bo muzyka i koncerty to nie zawody, kto szybciej czy kto więcej. To pasja, która łączy tak wiele osób.
Po tym lekko patetycznym wstępie pora przedstawić kolejnego koncertowego maniaka. Jest nim Robert Kloczkowski,nazywany przez wielu po prostu WICKER MAN. Jego opowieści są idealnym materiałem na bestseller! Jeżeli często chodzicie na koncerty, to na pewno dobrze znacie ten moment, w którym każdy ze zgromadzonych trzyma w ręku zimne (najlepiej kraftowe) piwo i opowiada na jakich to koncertach był ostatnio, a na jakich 10 lat temu. W tle przygrywa support, ale zebrani mają go gdzieś bo rok temu grał na Brutalu i „było słabo”. Dyskusja zaczyna przypominać karcianą potyczkę w wojnę… i wtedy wchodzi Robert, przytacza 1 (słownie: jedną) historię, a Wy wszyscy padacie na kolana. Wyciąga telefon, pokazuje jedno zdjęcie i wszyscy leżycie.
Minął kwadrans. Każdy ze zgromadzonych ma wrażenie, że gość jest kosmitą, a jedyny komentarz do jego opowieści brzmi „WOW!”. Ktoś się odważył zapytać: „Kim Ty jesteś”?
Robert z Warszawy, znany jako „WICKER MAN”, a ostatnio także „Aligator”. Na co dzień pracuję w branży lotniczej, która jest moją drugą wielką pasją obok koncertów i muzyki.
Robert wygląda na zwykłego, sympatycznego faceta. Dla niektórych taka odpowiedź niczego nie tłumaczy, więc zaraz pojawiają się pierwsze docinki „Ojciec muzyk, na bank zabierał Cię na koncerty jak miałeś 5 lat”! Otóż nie, Robert zaczął przygodę z muzyką i koncertami tak jak ja, Ty i cała masa naszych znajomych. Swoją koncertową inicjację wspomina tak:
Pierwszy koncert to był Dzień Dziecka i niezapomniany gig Metalliki, Mercyful Fate i Apocalyptiki na warszawskim Stadionie Gwardii (01.06.1999). Swoją muzyczną przygodę z cięższym graniem rozpocząłem jakoś rok wcześniej, gdy w telewizji obejrzałem klip do „Fuel” Metalliki. W tym czasie na walkmanie królowały u mnie brzmienia Czterech Jeźdźców oraz Iron Maiden, których darzę niezmiennym uczuciem aż po dziś dzień.
Szybko okazuje się, że w żyłach Roberta płynie koncertowa pasja i prawdziwa miłość do muzyki. Nie ma tu miejsca na tworzenie czegoś pod publiczkę niczym parentingowa blogerka, która ma po prostu za dużo wolnego czasu. Nie jest to chęć lansu na snapie czy instastory jak miewają nastolatkowie. WICKER MAN miażdży swoimi statystykami i nikt nie może mu zarzucić, że nie kocha całym sercem pogoni za swoimi idolami.
Jeden z niedowiarków rzuca: „Nie masz czasem chwili zwątpienia i po prostu dość pogoni za swoimi idolami”?!
Koncert, zwłaszcza Iron Maiden, których widziałem łącznie 106 razy na 4 kontynentach, stanowi dla mnie wisienkę na torcie. Ważniejsza jest często cała otoczka – podróże, zwiedzanie nowych miejsc, okazja do spotkania z kumplami, z których część znam praktycznie od początku mojej koncertowej przygody – w większości mieszkamy w innych krajach czy miastach i widujemy się głównie przy okazji koncertów.
Oczywiście czasem frustrujące jest to, że zespoły przez 2 lata bycia w trasie nie zmieniają setlisty, ale i tak każdy koncert jest inny – można wyłapywać „smaczki” w stylu pomyłki gitarzysty czy jakiejś krótkiej improwizacji.
Nie ma się zatem co dziwić, że same koncerty dla naszego dzisiejszego bohatera to po prostu za mało. Co najardziej motywuje Cię do spotkań face to face ze swoimi idolami? – pytam lekko onieśmielony.
To niesamowite uczucie, gdy możesz spojrzeć w oczy Twojemu muzycznemu idolowi – zamienić z nim kilka zdań czy uścisnąć dłoń. De facto stają się oni bardziej namacalni – zaczynasz postrzegać ich wtedy jako zwykłych ludzi, a nie „bogów”. Poza tym warto zweryfikować jak ma się sceniczny image muzyków do tego jacy są poza sceną.
W wielu wypadkach okazują się bardzo bezpośredni, przyjaźni czy wręcz skromni, ale są też sytuacje odwrotne – gdy muzycy, którzy kreują się na bardzo otwartych na fanów, okazują się pozerami. Żeby wymienić tylko osoby pokroju Bono, Dave’a Grohla, czy… Jamesa Hetfielda, który od kilku lat zmienił się nie do poznania i zdjęcie zrobi sobie jedynie z osobami, które wykupiły pakiet Meet & Greet za 10 000 zł.
Wśród zgromadzonych rodzi się poczucie, że Robert zaczyna się przechwalać. Skąd on niby wie, że James, Dave czy Bono są pozerami?! Jest tylko jeden sposób by to sprawdzić: „Z jakimi muzykami udało Ci się do tej pory spotkać się na żywo”?
Lista jest tak długa, że ciężko byłoby wymienić wszystkich. Na pewno w pamięć zapadają te jednorazowe, wyjątkowe spotkania z największymi legendami rocka – Paul McCartney & Ringo Starr z The Beatles, The Rolling Stones, Robert Plant & John Paul Jones z Led Zeppelin, David Gilmour, Roger Waters i Nick Mason z Pink Floyd, Brian May & Roger Taylor z Queen, The Who, Bruce Springsteen czy Elton John.
Z nieco cięższych brzmień – oczywiście Iron Maiden, AC/DC, Metallica, Black Sabbath, Guns N’ Roses, Judas Priest, Deep Purple, KISS, Mötley Crüe, Motorhead, Slayer i wiele, wiele innych.
W naszych głowach rodzi się sto tysięcy pytań, ale możemy zadać tylko jedno. Decydujemy się na rozwikłanie zagadki „Z kim najtrudniej było się spotkać i dlaczego”?
Na pewno Paul McCartney (bo ma chyba większą ochronę niż prezydenci USA), Stonesi czy kapryśny zazwyczaj Robert Plant, który jednak był dla mnie niezwykle miły. Bardzo trudno było namówić na wspólne zdjęcie Stinga, ale dzięki małemu fortelowi i to się udało. Również ciężko byłoby dostać autografy od legendarnego Paula Simona czy Johnny’ego Rottena z Sex Pistols – ale nie należy się poddawać (nie istnieje odpowiedź – „nie” 🙂 ).
Wszyscy stoją jak wryci, każdy wypił już piwo bo jak już stał z gębą do ziemi to chociaż wlewał w nią browar żeby nie wyglądać głupio. Ktoś tylko rzucił „Które spotkanie jest dla Ciebie najcenniejsze”?
Najlepiej wspominam wielogodzinne dyskusje, głównie na tematy lotnicze, z moim największym idolem, Brucem Dickinsonem, z którym prywatny kontakt utrzymuję od wielu lat. To wyjątkowy człowiek – prawdziwy erudyta i bardzo wymagający rozmówca. Natomiast gigantycznie wrażenie zrobiło na mnie zamienienie kilku zdań i uścisk ręki z Paulem McCartneyem – nie ma większej żywej legendy niż frontman The Beatles! Emocjonalnie wspominam również spotkania z muzykami, którzy już od nas odeszli – np. Lemmy, John Lord, Chester Bennington czy Jeff Hanneman, z którym nawet miałem okazję wypić co nieco. Najczęściej spotykałem członków mojego ukochanego Iron Maiden – natomiast zazwyczaj poprzestaję na uścisku ręki, wymienieniu kilku zdań i ew. pamiątkowej fotce – mam do nich taki stosunek, że ważniejszy jest dobry kontakt, a nie „trofeum” do kolekcji.
Odnośnie Bruce’a – nawiązałem z nim kontakt na jednym z lotów „Bruce Air” dla fanów Iron Maiden pilotowanych przez niego. Rozmawialiśmy o lotnictwie i tak się zaczęło. Natomiast ze względu na prywatny charakter tej znajomości nie chcę jej zbyt szeroko opisywać. 🙂
Każdy wypił już „Troopera” Maidenów, więc pojawia się odwaga, wola walki, a do tego jeszcze nowy rok, nowy ja. Osaczony Robert zostaje przymuszony, by wyjawić “uniwersalny sposób” by móc złapać muzyków i zrobić sobie z nimi zdjęcie.
Kucharz nie wyjawia tajników swojego popisowego dania, więc i ja odpowiem ogólnikowo 🙂 Najważniejsze są wytrwałość, determinacja i poświęcenie. Dla mnie nie ma problemu, żeby wybrać się do obcego kraju, czasem nawet kilka tysięcy kilometrów, aby spotkać się ze sławami pokroju Ronniego Wooda, Bruce’a Springsteena czy Tony’ego Iommiego. Moje najnowsze „zdobycze” to po raz kolejny Tony Iommi i Roger Waters, a także z innej branży – Roman Polański. Nawet najwięksi muzycy organizują czasem (często darmowe!) spotkania, na których promują nową płytę czy swoją autobiografię. Kiedyś „łapałem” gwiazdy rocka w Warszawie, czy ew. innych miastach Polski.
Obecnie, jeśli trzeba, równie dobrze mogę lecieć na spotkanie ze swoim idolem do któregoś z europejskich miast, a czasem wręcz i dalej. W wielu sytuacjach bardzo ważna jest cierpliwość – często pozostaje „zaczaić” się na muzyków np. pod hotelem co wiąże się z wielogodzinnym oczekiwaniem. Na pewno przydaje się spryt i możliwość przewidzenia naprzód ruchów naszych idoli. Dla mniej wytrwałych – obecnie wiele zespołów oferuje płatne, często bardzo drogie, pakiety Meet & Greet, czyli poniekąd pójście na łatwiznę. Przestrzegam przed kupowaniem ich w ciemno, gdyż część z nich oferuje jedynie kilkunastosekundowe spotkanie z muzykami – uścisk dłoni, szybka fotka i następny, bez gwarancji na zamienienie z nimi nawet kilku słów.
Cała ta historia dalej brzmi niczym wyjęta „Z Archiwum X”. Nie przeszkadzajmy zatem mistrzowi ceremonii, niech opowiada dalej. Na przykład o tym, kogo jeszcze chciałby zobaczyć (jeśli w ogóle istnieje ktoś z kim się jeszcze nie widział):
Jeśli chodzi o koncerty to Led Zeppelin & Pink Floyd (oba mało realne… 🙂 ), Bruce Springsteen czy Simon & Garfunkel. Oraz przede wszystkim solowy koncert Bruce’a Dickinsona, co niestety raczej już się nie wydarzy – Bruce nie koncertuje solo od 15 lat… Jeśli zaś chodzi o spotkania z muzykami to na pewno Jimmy Page, John Deacon, Bill Wyman oraz Mick Taylor, a także Bill Ward, żeby „pozamykać” tematy – widziałem się z pozostałymi żyjącymi muzykami tych legendarnych kapel.
Poza tym marzę o zdjęciach z Paulem McCartneyem, Keithem Richardsem i Davidem Gilmourem, od których póki co zdobyłem „tylko” autografy.
Tłum przy barze zgęstniał, odgłosy ze sceny jakby przycichły. WC i marsz pod scenę? Nie! Jeszcze jedno piwko i prośba do Roberta o kilka anegdot na koniec. Na szczęście nie dał się prosić zbyt długo…
Najweselsze spotkania: Wręczenie Larsowi Ulrichowi prezentów (brokuł i maszynka do golenia), żarty z pijanym Tommy’m Lee, przekomarzanie się z Axl’em Rose’m, wskazywanie drogi Charliemu Wattsowi czy nie do końca przytomny Ozzy Osbourne. Nie zapomnę też długiej konwersacji o Gwiezdnych Wojnach z Ritchie’m Faulknerem z Judas Priest.
ALE CO Z TYM LARSEM?!
Odnośnie „prezentów” dla Larsa był to głupi żart, na który wpadliśmy z kolegami, gdy czekaliśmy na nich pod hotelem Qubus w Katowicach. Lars miał kilkudniowy, niechlujny zarost, a kumpel dostał w pracy zestaw maszynek jednorazowych Wilkinson, więc wręczyliśmy je Larsowi – po powrocie z próby okazało się, że mu „dopiekliśmy”, bo się ogolił. 🙂 Aczkolwiek twierdził, że swoją maszynką. 😉 Natomiast nie pomnę skąd wziął się pomysł wręczenia brokułu – chyba próbowaliśmy wmówić Larsowi, że brokuł to też kwiat i w Polsce wręcza się go zamiast róż i tulipanów. Nie ja byłem tu pomysłodawcą, a całe zajście miało miejsce 9 lat temu. 🙂 Ale zachowały się zdjęcia Larsa z nami i brokułem. Nadmienię, że Lars jest tak wyluzowany, iż nie spina się na tego typu dowcipy, a wręcz przeciwnie.
Pozostałe z tych śmiesznych historii raczej nie nadają się na dłuższe story, po prostu trzeba było tam być. 🙂 Tommy Lee spał w tym samym hotelu co ja i wrócił po koncercie ok. 1:00 w nocy mocno podchmielony. Axla Rose’a namówiłem w Gdańsku na rozdanie autografów sporej grupce fanów chociaż nie było łatwo. Ozzy Osbourne na Meet & Greet pojawił się chyba lekko odurzony – ale to nic dziwnego w przypadku Księcia Ciemności. 🙂
Kelner, 4 wściekłe psy poproszę. Tzn. po 4 wściekłe dla każdego! … i już lecimy WICKER MAN. Rzuć tylko coś na koniec, proszę.
Największe rozczarowania: Bycie dwukrotnie olanym przez Micka Jaggera w ciągu tego samego dnia nie należało do najprzyjemniejszych chwil w życiu…
Niespodziewane spotkania: Mötley Crüe (spali w tym samym hotelu co ja), Joe Bonamassa i Dave Lombardo (w obu przypadkach razem lecieliśmy samolotem) czy King Diamond – przy śniadaniu w hotelu (nawet nie wiedziałem, że gra w okolicy!). Zdarzały się też nieplanowane spotkania na ulicy – m.in. z Adrianem Smith’em z Iron Maiden, Philem Campbellem z Motörhead czy Davem Matthewsem (Dave Matthews Band).
Niemuzyczne spotkania: M.in. Bruce Willis, Mila Jovovich, Antonio Banderas, Salma Hayek, Woody Allen, Mike Tyson.
Najnowsze „trofea”: Ian Anderson (Jethro Tull), Ritchie Blackmore (można z łatwością wpisać go na listę tych „trudniejszych” – poza tym nie spodobał mu się mój kciuk na zdjęciu ;)), Tony Iommi, Roger Waters, Roman Polański – wszyscy z przeciągu ostatnich 3 miesięcy.
Twoje zdrowie Wicker Man! Na następnym gigu w stolicy opowiesz nam kolejne historie! Obejrzymy też kolekcję autografów, które posiadasz – a jest tego niemało!
Oto niektóre ze „zdobyczy” Roberta – jedynie wybrane, ale za to te najbardziej kultowe kapele: