Szósty album jednej z najbardziej popularnych amerykańskich formacji nosi tytuł „Walk The Sky” nie bez powodu. Grupa dosłownie dosięgnęła niebios i jest na szczycie swojej popularności – szczególnie, że siła napędowa zespołu nie zwalnia. Wokalista Myles Kennedy wydał w zeszłym roku dwa (!!!) albumy – solowy i ze Slashem, a gitarzysta Mark Tremonti wypuścił czwarty solowy, a zarazem koncepcyjny krążek pt. „A Dying Machine”. Czy Amerykanom kiedykolwiek skończą się pomysły?
Panowie zmienili podejście do komponowania wraz z tym krążkiem, Kennedy i Tremonti wysyłali swoje pomysły, po czym łączyli je w całość w trakcie burzy mózgów z Brianem Marshallem (basistą) i Scottem Phillipsem (perkusistą). Wcześniej ci pierwsi pracowali nad pomysłami z producentem, Michaelem 'Elvisem’ Baskettem. W tym miejscu pojawia się pytanie – czy znacząco wpłynęło to na jakość kompozycji?
Na pierwszy rzut oka (chociaż w tym wypadku raczej ucha) dużych zmian nie ma, Alter Bridge nadal zaciera granice między metalem a hard-rockiem, wciąż jest wierne swoim monumentalnym refrenom, ciężkim riffom w odmiennych strojeniach oraz przede wszystkim stawianiu na melodie, ale na „Walk The Sky” jest… jakby więcej luzu. W porównaniu do poprzedniego „The Last Hero”, które stanowiło swoisty szczyt brutalności w wykonaniu zespołu, teraz postawili na chwilę wytchnienia, co wbrew pozorom dodało trochę świeżości.
Godzinną przygodę z albumem rozpoczynamy od preludium 'One Life’, bardzo ambientowym z niepokojącym wokalem Kennedy’ego, wprowadzającego nas do znanego już singla 'Wouldn’t You Rather’, który mógł błędnie zwiastować kontynuację kierunku obranego 3 lata temu. Pierwsza myśl? Świetny ten riff Tremontiego. Oh, wait… Tak się składa, że jest on autorstwa Mylesa, co może zaskoczyć tych, którzy nie wiedzą, że umiejętnościami gitarowymi nie odstaje on od kolegi z drugiego końca sceny. 'In the Deep’, przywołujący na myśl bardziej przystępną twórczość Dream Theater, jest czymś co mogliśmy już spotkać w repertuarze zespołu. Za to coś czego jeszcze w instrumentarium grupy nie uświadczyliśmy idealnie pasuje do zniewalającego 'Godspeed’, które jest jednym z najlepszych momentów albumu. Początek to nic innego jak klawisze, które będą się przewijać przez cały krążek. Na szczęście elektroniczne akcenty nie zastępują niczego w muzyce Amerykanów, stanowią one tylko dodatkową warstwę, która nadaje smaczków i nowoczesnego ducha. 'Godspeed’ już od samego intro kojarzy się z alternatywnym rockiem lat 90-tych i po prostu nie mogę się do niczego w nim przyczepić – wybuchowy riff, pełne emocji wersy i majestatyczny refren. Ten numer ze spokojem wejdzie do katalogu najbardziej popularnych dzieł zespołu.
’Native Son’ wita nas spokojnym intro, przywodzącym na myśl orientalną muzykę, po czym nagle uderza miażdżący banię riff. Tremonti jest istną encyklopedią gitarowych zagrywek, co udowadnia również morderczym riffem w kolejnym 'Take the Crown’. Przy 'Indoctrination’ możemy usłyszeć Tool, intro i zwrotki brzmią jak żywcem wyjęte z głowy Adama Jonesa, natomiast refren to już kolejny charakterystyczny dla AB hymn. ’The Bitter End’ to moim zdaniem łyżka dziegciu w beczce miodu, kawałek wchodzący jednym uchem a wypadający drugim. Znany nam już singiel 'Pay No Mind’ jest najbardziej naszpikowanym elektroniką utworem na albumie, zdecydowanie już jest jednym z najbardziej wyróżniających się kawałków w twórczości grupy.
Pierwszym utworem, w którym wokal Tremontiego poznaliśmy w całej okazałości był 'Words Darker Than Their Wings’ z albumu „ABIII”, na „Fortress” mieliśmy uwielbiany przez fanów 'Waters Rising’ i utwór tytułowy, który był swoistą wymiana wokalno-gitarową Mylesa i Marka. Na „The Last Hero” tego momentu zabrakło, i mimo że bez wątpienia głównym głosem zespołu jest Kennedy, to mi i sporej części fanów zabrakło głębokiego, kontrastującego wokalu gitarzysty. Na szczęście dostaliśmy to o co prosiliśmy w 'Forever Falling’, które rozpoczyna się niewinnie, ale oczywiście niedługo później dostajemy prosto w twarz thrashowym riffem. Całość utworu brzmi jak mroczne połączenie elementów Metalliki i Mastodona. Jeśli polubicie ten kawałek, to raczej przypadnie Wam do gustu również 'Clear Horizon’, bardzo świeży kawałek patrząc na refren i intro. 'Walking on the Sky’ to ponowne spotkanie dwóch wokali, ale ich połączenie jest bardzo nietypowe, czegoś takiego Amerykanie jeszcze nie skomponowali. Przedostatnie na liście 'Tear Us Apart’ to kawałek w stylu jaki pojawia się praktycznie na każdym albumie grupy, natomiast zamykającego 'Dying Light’ powinni posłuchać wszyscy, którzy narzekają na wokal Kennedy’ego, tutaj powinni się do niego przekonać.
Alter Bridge osiągnął pożądany, ale paradoksalnie trudny okres w swojej karierze. Ich brzmienie jest już doskonale znane i fani mają konkretne oczekiwania z każdym kolejnym albumem, a wydali już tyle muzyki, że trzymanie się jednej koncepcji mogłoby zostać odebrane jako stagnacja. „Walk The Sky” nie jest rewolucją, a podrasowaniem kilku sprawdzonych elementów, którym grupa jest wierna od zawsze. I choć ta ewolucja nie jest pozbawiona kilku wad, to broni się na tyle, że ogromna rzesza fanów powinna być zadowolona. A jeśli nadal nie jesteście przekonani, to wybierzcie się na listopadowy koncert Alter Bridge w Warszawie!
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway To Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master Of Puppets
- Pierwsze wrażenie7
- Wokal8,5
- Instrumentarium9
- Brzmienie8
- Repeat Mode8