Na 8 dni przed premierą „The Spark”, piątego krążka od Enter Shikari, mieliśmy okazję zamienić kilka słów z Rou Reynoldsem (wokal) i Rorym (gitara), którzy byli 14 września w Warszawie. Na koncert musimy natomiast poczekać do 8 grudnia.
Robiliście ostatnio mnóstwo wywiadów, nie jesteście już trochę nimi zmęczeni?
Rou: Właściwie, tak jak dzisiaj, pytania były bardzo fajne i nie powtarzały się, więc nadal czujemy się świeżo.
Czy po Warszawie będziecie jeszcze odwiedzać inne kraje [w celu promowania „The Spark”]?
Rou: Nie, nie podczas tej podróży.
Rory: Ale mamy później znowu coś w Wielkiej Brytanii. Dostajemy sporo telefonów z różnych zakątków świata. Potem będziemy promować [„The Spark’] w Stanach.
Porozmawiajmy o „The Spark” – waszym nowym albumie. Będzie miał premierę za 8 dni, ale już udało mi się go przesłuchać, i muszę powiedzieć, że jest bardzo ciekawy, Inny niż to, co do tej pory stworzyliście, ale jednocześnie niezmiernie intrygujący. Czy taki kierunek chcieliście obrać, czy może wyszło to spontanicznie podczas prób?
Rou: Tak naprawdę była to pierwsza płyta, na którą mieliśmy pomysł, jak powinna brzmieć. Warstwa liryczna sprawiała mi dużo problemów, bo przez pewien czas nie wiedziałem, jak poukładać myśli w głowie – na świecie działo się mnóstwo przeróżnych rzeczy. Natomiast pod względem muzycznym chcieliśmy, żeby była bardziej przejrzysta, bo niektóre piosenki Enter Shikari brzmią tak, jak gdyby 5 kawałków było połączonych w jedną całość. Po prostu rozchodzą się w różne strony. Chcieliśmy, żeby [ta płyta] była bardziej ukierunkowana, i mam nadzieję, że nam się to udało.
Jest ona lżejsza, mniej agresywna od waszych poprzednich płyt. Nie obawiacie się, jak mogą ją przyjąć niektórzy fani?
Rory: Jedną z tych rzeczy, której się nauczyliśmy, jest to, że nigdy-przenigdy nie zadowolisz każdego fana. Przestaliśmy się tym przejmować lata temu! (śmiech)
Rou: Przy premierze każdego z naszych albumów byli tacy, którzy chcieli czegoś mniej agresywnego i bardziej melodyjnego, inni woleliby coś bardziej agresywnego i mniej melodyjnego. Ale wydaje mi się, że ludzie już zaczynają rozumieć, że nasza muzyka jest zróżnicowana, zawsze się zmieniała i ewoluowała. Coś takiego dostaną. Straciliśmy już wielu fanów, więc ci, którym by się to nie spodobało, już dawno od nas odeszli (śmiech)
Jak wyglądał sam proces komponowania? Robiliście coś inaczej niż przy poprzednich płytach?
Rou: Nieszczególnie. Nagraliśmy kilka demówek, nad którymi później wspólnie pracowaliśmy. Stworzyliśmy tę płytę z nowym producentem, Davidem Kostenem, więc to byłaby ta różnica.
Co symbolizuję tytuł krążka – „The Spark” [ang. iskra]?
Rou: Iskra to coś małego, nieznacznego, ale jednocześnie możliwego do dostrzeżenia i mogącego coś zmienić. To jest coś innego, nowego, taka iskierka nadziei, kiedy przechodzisz przez ciężki okres w życiu. Mimo że znaczna część albumu jest ponura i porusza mroczne tematy, to zawsze jest coś pozytywnego, jakieś światełko w tunelu.
Wasze teksty często poruszają kwestie społeczne i polityczne. Jakie problemy zostały przez was opisane na „The Spark”?
Rou: Nagraliśmy taki kawałek ‘Take my country back’. Jest o narastającym nacjonalizmie, tych skrajnie prawicowych poglądach, które polegają na odcięciu się od reszty świata, nazywaniu każdego „obcym”, co sprowadza się do takiego bojaźliwego spoglądania na rzeczywistość. Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział, że nacjonalizm znowu stanie się niebezpieczny, ludzie odparliby coś w stylu: „Tak, jasne.” A teraz przez Europę, Wielką Brytanię, Stany rozprzestrzenia się ta szkodliwa ideologia, czemu sprzyja również niekorzystna sytuacja ekonomiczna na świecie. Ta płyta skupia się na dostosowywaniu się [do zmian], do bycia szczerym. Mentalność polegająca na nieokazywaniu emocji, na niezdolności do kompromisów prowadzi do tego, że mamy ludzi jak Donald Trump, który przez całe swoje życie był zmuszany do bezkompromisowości, do chodzenia do szkoły wojskowej, co w konsekwencji zrobiło z niego zbira niepotrafiącego okazywać emocji. Jeżeli dołożymy malutką cegiełkę do zachęcania do szczerości, do kompromisów, to, miejmy nadzieję, nie będzie takich pryków pokroju Donalda Trumpa.
Cieszę się, że opowiedziałeś o utworze ‘Take my country back’, bo miałem zamiar później o niego zapytać.
Rou: A widzisz! (śmiech)
Chciałbym zapytać o wasze występy na żywo. Niedawno wygraliście nagrodę „Najlepszego zespołu na żywo” od Heavy Music Awards. Gratulacje tak swoją drogą.
Rou i Rory: Dzięki!
Jak myślicie, co przyczyniło się do tego, że wygraliście tę nagrodę?
Rory: Zawsze wkładamy mnóstwo wysiłku, energii, ale również pieniędzy w nasze występy. Zawsze staramy się dać ludziom przychodzącym na nasze koncerty coś, czego nie dostaną od innego zespołu naszego pokroju, coś unikalnego. Myślę, że to nam pomogło. Również ilość występów, które dajemy każdego roku, sprawia, że możemy pokazać się przed większą ilością osób. Tak naprawdę nigdy nie widzieliśmy naszego występu na żywo, nigdy nie byliśmy na widowni! (śmiech) Trudno powiedzieć, co na nią [nagrodę] wpłynęło, po prostu ciężko pracujemy.
Widziałem was w maju tego roku we Wrocławiu [01.05.2017, „3-majówka”]. Był to mój pierwszy raz na występie Enter Shikari i muszę powiedzieć, że nigdy w moim życiu nie byłem na tak intensywnym koncercie. Niektórzy przyjaciele, z którymi tam byłem, w ogóle nie znali was wcześniej i byli zaszokowani tym, jakie dajecie show. Skąd bierzecie energię, żeby każdego wieczoru dawać z siebie wszystko?
Rory: To wszystko wynika z naszej muzyki. Czasami nie masz siły wyjść na scenę, czujesz się słabo fizycznie, boli cię nadgarstek, albo jesteś niewyspany i skacowany, ale jak tylko stajesz na deskach i adrenalina wraz z energią muzyki uderza ci do głowy, to zapominasz o tym wszystkim. Chyba że masz ogromnego kaca… (śmiech) Wtedy masz przejebane! (śmiech) Ale w ogromnej większości przypadków pobyt na scenie leczy wszystko, a to jest bardzo przydatne.
Wydaje mi się, że dla niektórych zespołów koncertowanie stało się rutyną, gdzie nie ma miejsca na improwizacje. Jak to wygląda u was? Dużo rzeczy robicie pod wpływem impulsu?
Rou: Mamy swego rodzaju „sekcje”, a to ze względu na dużą ilość elektroniki w naszej muzyce, przez co w trakcie grania nie możemy zbytnio improwizować [muzycznie].
Rory: Nie możemy zbaczać z tego, co mamy grać, bo wtedy wszystko się pierdoli. (śmiech)
Rou: Mamy coś w stylu outro czy intro albo wstawki, kiedy wolno nam trochę zaszaleć i poimprowizować. Czujemy się przez to odrobinę ograniczeni, ale nigdy nie byliśmy takim „jammującym” zespołem. Zawsze jak gramy, to mamy w tym jakiś cel.
Teraz chciałbym zapytać o dwa festiwale, na których graliście kilka lat temu. Pierwszym był Przystanek Woodstock…
Rou i Rory: (zaduma)
Drugi to Open’er Festival, dwa lata później, w 2015 roku. Oba te wydarzenia celują raczej w innych odbiorców. Czy grało się dla was na nich jakoś inaczej? Czuliście jakąś różnicę?
Rou: Który to był ten Open’er?
Rory: Nie wiem, nie pamiętam go…
Ale Woodstock pamiętacie?
Rou i Rory: Pewnie! (śmiech)
Rory: Jak można o nim zapomnieć?!
Rou: To jeden z najbardziej szalonych festiwali na świecie. Jest tam tak dużo ludzi!
Rory: To zupełnie inna atmosfera… Czułeś się, jak gdybyś grał publicznie, ale w taki dziwny sposób. Tam gra się dla ogółu ludzi, a nie tylko – jak na innych festiwalach – dla tych, którzy zapłacili, żeby cię oglądać i na pewno im się to spodoba. Tutaj [na Woodstocku]jest inaczej, tak jakbyś grał dla… Całej ludzkości… Nie wiem, jak to opisać…
Trudno zwięźle wypowiedzieć się o Woodstocku.
Rou i Rory: No właśnie! (śmiech)
Rory: To festiwal, który jest po prostu dobrym miejscem, który ma swoją filozofię, czego próżno szukać gdzie indziej. Jest jedyny w swoim rodzaju.
Ostatnie dwa pytania i już was nie męczę. Chciałem zapytać o grupę na Facebooku nazywającą się Enter Shikari Family [wstęp do niej ma każdy fan zespołu, a sami muzycy od czasu do czasu się tam udzielają]. Skąd pomysł, żeby ją założyć?
Rou: Nie wydaje mi się, żebyśmy to my ją utworzyli. To chyba społeczność sama się skrzyknęła przez internet i zaczęła w ten sposób zawierać znajomości. Słyszeliśmy niesamowite historie z tym związane. Jakaś dziewczyna z Rosji i chłopak ze Stanów niedawno się zaręczyli, a poznali się dzięki tej grupie! To niesamowite, jak to działa! Inne zespoły też coś takiego mają, ale nie wydaje mi się, żeby tworzyło to tak mocne więzi. To pewnie dlatego, że kocham naszych fanów! (śmiech)
Rory: W każdym wywiadzie mówisz, że nasi fani są najlepsi! (śmiech) To było niesamowite, kiedy ten Amerykanin i Rosjanka zaręczyli się za kulisami, przed tym jak weszliśmy na scenę w Moskwie. Tak… A ja się rozbeczałem. (śmiech) Musiałem wycierać łzy! (śmiech) To było bardzo emocjonalne przeżycie. Staliśmy się swatami. (śmiech)
Ostatnie krótkie pytanie. W grudniu gracie w Warszawie. Jaką macie wiadomość dla polskich fanów przed tym koncertem?
Rou: Oczywiście zagramy co nieco z „The Spark”, mamy nadzieję, że usłyszycie po kilka kawałków z każdej „epoki” Enter Shikari, chcemy mieć urozmaicony set. Nie jestem pewien, jakie efekty [specjalne]będziemy w stanie zabrać, ale będzie odlot! (śmiech)
A więc do zobaczenia! Dzięki wielkie za rozmowę!
Rou: Świetnie! Do zobaczenia!