Ciemność, paradoksalnie, zadrżała w posadach, kiedy na wieczność zasilić ją postanowił nieświętej pamięci Jon Nodtveidt – któż inny potrafił rozlegające się w niej dźwięki tak pięknie upakować w black metalowej formie i z taką gracją sprzedać światu? „Nikt!”, krzykną butnie ci, których, jak mnie, dreszcz przechodzi na wspomnienie ‘Where Dead Angels Lie’ – a ja się do tego krzyku przyłączę. I będziemy mieli rację.
Ale Dissection dokonało nie tylko wielkich czynów w studiu nagraniowym – udało im się zasiać też pewne bluźniercze, wykrzywione ziarno, które raz po raz zakwita i daje zakazane owoce– i z takim kąskiem mamy do czynienia dziś. Rodacy Dysekcji przez dwa lata składali do kupy swoje melodie, by wreszcie nieco ponad rok temu zaprezentować światu swój pełnoprawny, długogrający debiut – część z tych utworów znalazła się zresztą wcześniej na demku czy koncertówce. I niech mnie diabli, że ta płyta nie znalazła się na moim radarze już w okolicach premiery.
Muzycznie panowie są, jak już pisałem, wiernymi uczniami Disscetion, ale też kontynuatorami tradycji tej szwedzkiej szkoły grania, z której wyróżnić tutaj, mówiąc o inspiracjach, warto mój kochany Naglfar. I ta szwedzkość wyczuwalna jest tutaj od początku pierwszego po intrze 'Novus Ordo Seclorum’. Intensywność, agresja i dzikość trzymane są na smyczy chwytliwych melodii, do których ciężko jest nie wracać. „Jestem w domu”, pomyślałem i, niczym Pan Tadeusz w Księdze I, rzuciłem się sprawdzać, czy w pokojach nic się nie zmieniło. Moim przewodnikiem w tym cudownym (taki osąd wydałem już po kilku minutach) zgiełku okazała się przepięknie rozplanowana, potężna ściana gitar, za którą, włącznie z basistą, odpowiadają tutaj cztery osoby. Mocarne, wstrząsające karkiem riffy podają tu sobie dłoń z wysmakowanymi, dystyngowanymi solówkami, wszystko to spowito natomiast gęstymi, ostrymi atakami perkusji.
Najwspanialsze w takich powrotach do domu jest jednak uczucie, że jakieś detale się pozmieniały – w biblioteczce pojawiają się nowe książki a w ogródku zakwitła roślinka, której wcześniej tam nie było. I takie też odczucia mam przy obcowaniu z „Seraphical Euphony” – album jest bliski dokonaniom szwedzkich klasyków, ale epatuje zupełnie innym klimatem. Gdzie Nodtveidt bluźnił trawestując motywy satanistyczne, tam Hyperion uderza w zupełnie inne tony. Odwołania do estetyki i kultury starożytnego Rzymu stanowią oś kolejnych utworów, największą inspiracją okazuje się zaś twórczość brytyjskiego poety Johna Keatsa – to z jego nigdy nieukończonego eposu zespół wziął nie tylko swoją nazwę, ale też tekst zamykającej całość 'Blood of the Ancients’. Warto poświęcić chwilę i poczytać bo akurat liryki są Szwedów mocną stroną – a mi aż wstyd psuć przyjemność ich odkrywania.
Świetnie więc zdaje Hyperion egzamin jako uczeń szkoły szwedzkiej i okrasza swoje własne dokonania na Niwie oryginalną estetyką, ale bolesny zgrzyt pojawia się, gdy trzeba perfekcyjnie przyswojone elementy brzmienia złożyć w całość. Tą łyżką dziegciu okazuje się gitara akustyczna, której partie są, owszem, zagrane i nagrane bardzo dobrze, ale jest ich zwyczajnie zbyt wiele i zbyt mało się od siebie różnią. Przymykając jednak ucho na tę drobną niedogodność otrzymamy kawał rewelacyjnego melodyjnego black metalu, który przesłuchać powinien każdy szanujący się entuzjasta takiego grania.
2. Novus Ordo Seclorum
3. Flagellum Dei
4. Seraphical Euphony
5. Moral Evasion
6. Primal Cosmic Ascendancy
7. Zephyr of Grace
8. Empyrean Yearning
9. Blood of the Ancients
Wyro(c)k
0-10 Sad But True
11-20 Bad Reputation
21-30 Wild Thing
31-40 Satisfaction
41-50 Another Brick in the Wall
51-60 Proud Mary
61-70 Highway to Hell
71-80 2 Minutes to Midnight
81-90 Ace of Spades
91-100 Master of Puppets
- PIERWSZE WRAŻENIE9
- INSTRUMENTARIUM9
- WOKAL9
- BRZMIENIE10
- REPEAT MODE10