Amerykański zespół hardrockowy z Los Angeles, DOROTHY, z wokalistką Dorothy Martin na czele, przywitał się ze światem 5-utworową EPką w październiku 2014 roku. Trzy utwory z tej EPki znalazły się na debiutanckiej płycie z czerwca 2016 roku. Te, które na płycie się nie pojawiły – „Wild Fire” i „Bang Bang Bang” – to wprowadzenie do twórczości zespołu, rysujące ich inspiracje i upodobania klasycznego, starego rocka.
Następnie kariera zespołu skierowana była na liczne single, i tak pojawiły się w 2014 roku „After Midnight”, „Wild Fire”, „Wicked Ones”; w 2015 – „Gun In My Hand”, „Bang Bang Bang” i „Raise Hell”; w 2016 – „Get Up”, „Missile” i „Shelter”. Część z tych singli znalazła się na debiutanckiej płycie z czerwca 2016 roku – „ROCKISDEAD”. Intrygujący, dwuznaczny i nieoczywisty tytuł tego rockowego albumu zachęca do poznania i skłania do posłuchania wszystkich utworów. Zespół rockowy nazywający swój album „ROCKISDEAD” przekomarza się nieco z potencjalnymi słuchaczami, zaczepia i dotyka ważnej kwestii – czy rock’n’roll żyje czy już umarł? Ta płyta zawiera odpowiedź. Jaką? Przekonamy się o tym na końcu tej recenzji.
Melodyjne, szybkie „Kiss It” wprowadza w klimat albumu. Szybkie riffy i skoczna natura utworu zachęcają do dalszego eksplorowania. „Dark Nights” to z kolei rockowa, ale i dość szybka, ballada o tym, co przeszła bohaterka – widziała już ciemne noce i szuka mężczyzny, który będzie walczył sam za siebie. Mamy tu motyw poszukiwania mężczyzny marzeń, bardzo kobiecy zresztą. „Raise Hell”, wydany wcześniej jako singiel, to zachęta do wszczęcia piekła, bardzo rockowe wezwanie do czynu. „Wicked Ones” swoim początkiem wprowadza nas w nieco inny klimat, ale wciąż mocno rockowy. Mamy tutaj ciekawe głosy w tle. Do piosenki powstał także teledysk – bardzo ciekawa, karciana, hazardowa atmosfera.
„Gun In My Hand” to piosenka o niespełnionej do końca miłości, która włożyła pistolet w rękę. Jest to utwór wolniejszy od wcześniejszych, bardziej spokojny. Mamy w nim liczne zapytania Why did love put put a gun in my hand? i próby poszukiwania odpowiedzi na to pytanie. „Medicine Man” zawiera znowu motyw poszukiwania mężczyzny, z tymże autorka tekstu zwraca się tutaj jakby do lekarza, który może pomóc jej zabliźnić dawne rany – to także rockowa ballada. Kolejny na płycie kawałek, „Woman”, posiada niedwuznaczny, odważny, ostry tekst – mianowicie mowa w nim o kobiecie, która nie chce, by mężczyzna nazywał ją kobietą, dopóki sam nie zacznie zachowywać się jak mężczyzna. Powtarza się tutaj pewien motyw poszukiwania i tęsknoty za prawdziwym facetem z krwi i kości. „Whiskey Fever” przenosi nas do szybkich, skocznych riffów i opowiada o najbardziej rock’n’rollowym napoju, jakim niewątpliwie jest whiskey, oraz o uwielbieniu do tego trunku. „After Midnight”, utwór, który wcześniej był singlem, także wpisuje się w rockowy klimat.
„Missile”, z uroczym tekstem „I am a missile, I am the fire, Love is destruction, But this war is mine, this war is mine” – opowiada o miłości mimo wszystko, także tej destrukcyjnej. Album kończy się balladą „Shelter”, w którym to utworze bohaterka zdradza się jako zupełnie bezbronna istota, szukająca schronienia w miłości i partnerstwie, a przede wszystkim poszukująca azylu przed samą sobą, jako że, jak twierdzi jest huraganem, pociągiem towarowym na niewłaściwej drodze. Piosenka wycisza i pozostawia wspomnienie udanej, rockowej, miłej dla ucha pieśni.
Ostatnim wydawnictwem DOROTHY jest singiel „Down To The Bottom”, z maja 2017 roku. Ten przypominający stoner rocka, a i nieco folkowy utwór to świetny, rockowy kawałek. Nieco o destrukcji, nieco o nihilizmie – tematach tak bliskich staremu rock’n’rollowi. Jest to singiel z nadchodzącej, drugiej płyty. Znowu mamy w nim także pragnienie miłości – prawdziwej, szczerej i intensywnej. Warto zauważyć, że motyw ten powtarza się w twórczości DOROTHY dość często.
Zespół wydał jeszcze singiel „Down To The Bottom (live)”, ale szczerze mówiąc, niewiele on różni się od oryginału. Jest to zastanawiające posunięcie tego zespołu, moim zdaniem swojego rodzaju pierwsza wpadka. I pewnie ostatnia, bo DOROTHY i „ROCKISDEAD” to nic innego jak nostalgiczne, bardzo pozytywne i optymistyczne nawiązanie do najlepszej świetności rock’n’rolla. Mamy w twórczości DOROTHY i szybkie utwory, i mnogość rockowych ballad – tak bardzo kobiecych, a może nawet nieco feministycznych. Każdy w tym dorobku twórczym DOROTHY może znaleźć coś dla siebie. Wokal Dorothy Martin, śpiewaczki z dużym doświadczeniem (śpiewała także i pop), przechodzi z niskich do bardzo wysokich tonów, jest niezwykle plastyczny i wręcz stworzony do rocka. Tak więc, wracając do głównego pytania postawionego w tej recenzji – czy rock’n’roll żyje? Moim zdaniem na pewno tak – na pewno dzięki DOROTHY. Rock’n’roll żyje w twórczości tego zespołu, ma się dobrze i, co ważne, dalej się rozwija. Nic, tylko oczekiwać kolejnego albumu. W jaką podróż zabierze nas DOROTHY tym razem? Na pewno w rock’n’rollową i balladową, ale może doczekamy się jeszcze więcej nawiązań do klasycznego rocka? Czas pokaże.
Olga Kłos